Boleć przestało, bo w ciągu ostatnich tygodni i miesięcy kolejnych drak/rozstań/zawodów już zdążyłam się jako tako oswoić z myślą, że może nadchodzi ostateczny kres.
Śmierć mnie tutaj nie dziwi, faktycznie na poziomie psychicznym taki proces się dzieje... Wieża była rok temu jesienią, gdy przestaliśmy razem mieszkać. Tak, to też on wtedy zmontował - pierdyknął wszystko w jeden dzień, całe trzy lata życia do kosza... Jakoś po miesiącu się zeszliśmy, tyle tylko że od tamtej pory razem nie mieszkamy. On chciał prawie z marszu na nowe mieszkanie iść, ale jak dla mnie to jeszcze była za duża trauma.
Teraz nie wyobrażam sobie jak bym mogła. W obecnych okolicznościach i z takim postępowaniem nie mogę być pewna dnia ani godziny. Zero poczucia bezpieczeństwa. Dziś cacy, jutro będę walizki pakowała, bo się panu co odwidzi?
On z kolei nie rozumie w jakiej sytuacji mnie stawia.
Dobry przykład. Od lipca mam firmę, sprzedaję książki na Allegro. Na początek plan był taki, że kiedy wezmę towar z hurtowni (kilka sporych kartonów...), to wszystko wyląduje u niego w mieszkaniu, bo w przeciwieństwie do moich warunków lokalowych on ma dużo miejsca i pustych półek. OK, super, oczywiście że się zgadza, tak będzie fajnie. Dzwonię pewnego wieczoru i mówię, że towar już jutro będzie przywieziony, jak to zorganizujemy? Słyszę: "Eeee... no ale ja nie wiem, bo ja o siódmej do pracy wychodzę... może zadzwoń rano z tej hurtowni, to się jeszcze umówimy?"
WTF - myślę - co jest grane?
Nie minęło dziesięć minut, oddzwania. "Wiesz co, ja nie mogę tych książek mieć u siebie. Nie chce takiej sytuacji robić...eee... zobowiązań... no bo nie wiem... tego..."
Towar zwiozłam do siebie.
Nie byłam jakoś szczególnie zaskoczona takim zachowaniem. Oto tylko i aż kolejny czytelny sygnał z ostatnich tygodni pokazujący, że on nie chce być razem. Jak inaczej można po czterech latach poważnego związku nie udostępnić paru półek?! Za pięć dwunasta się rozmyślić, nie pomóc, plecami odwrócić? Dość, dość!
Przez prawie dwa tygodnie się nie widzieliśmy, wrócił na tapetę temat zrywania. On mi powtarzał jak zaklęty, że wcale nie chce tego, będzie walczył o mnie.
Pogodziliśmy się, wyjaśniliśmy co było trzeba i tak dalej...
Fakt pogodzenia się w jego pojęciu był równoznaczny z tym, że teraz powinnam wziąć transport i cały majdan taszczyć do niego... I jak to teraz nie chcę? Jakże, nie ufam? On chce mi pomagać, a ja mu nie daję możliwości.
No, w sumie gdybym tak zrobiła, teraz zamiast pisać na forum głowiłabym się jak mam odebrać towar, kombinowała ludzi do noszenia tego kramu i samochód dostawczy...
Dla mnie on zachowuje się nieracjonalnie.
Nie wiem, może Maralee masz rację, że tu lekarz potrzebny?

Depresja utajona, nerwica, czy inny gwint? Ja go nie poznaję, nie pojmuję co się dzieje. Znamy się jak łyse konie i normalne to jego zachowanie nie jest ani trochę. Zwykły kryzys w związku mieliśmy rok temu, teraz to jest jakaś kraina absurdu.